czwartek, 28 stycznia 2010

ROK 1950 czyli bez szaleństw.

Zaledwie pięć lat przed eksplozją rock and rolla nic nie zapowiadało wielkiej zmiany. To był spokojny, uporządkowany świat showbiznesu, który swoje produkty adresował do ustabilizowanej, wielbiącej spokój klasy średniej.

Żadnych szaleństw! Tylko relaks. W kinie, w teatrze, gdzie królowały beztroskie musicale. W radiu: balsamiczne, łagodne kojące głosy Jo Stafford, Binga Crosby, Nat King Cole'a, słodki chórek Andrews Sisters. Odpoczynek po pracy, spokój po jeszcze świeżej traumie II Wojny  Światowej, wytchnienie od niepokojących objawów Zimnej Wojny.

Wtedy to po Siostrach Andrews i Bingu Crosbym, na wiosne 1950 roku pojawił się nowy przebój





T
To Teresa Brewer, wtedy dziewiętnastolatka. Wydawało się, że oto narodziła się gwiazda. Ale jednak nie. Żaden z jej późniejszych przebojów nie powtórzył sukcesu MUSIC, MUSIC, MUSIC (w którym słychać rytmiczne fragmenty I rapsodii węgierskiej Ferenca Liszta) . Ale - ona jako jedna z pierwszych w latach 50-tych wniosła nową energię do tego uładzonego świata. Jej śladem potem szli inni, w tym ta, która barwą głosu i stylem śpiewania bardzo ją przypominała - Brenda Lee.
Później związała się z jazzem. Nagrywała płyty z Countem Basie, Benny Carterem, Stephanem Grappelli.

Niestety, nie ma jej wśród nas. Zmarła w 2007 roku w wieku 76 lat.

1 komentarz: